nie, no mi nie trzeba mówić dlaczego ja nie lubię poniedziałku. Niech ktoś mi poda jeden argument, dla którego miałabym go choć trochę znienielubić. Dlaczego?
Otóż wstaje rano, jak zwykle spóźniona do roboty, biegnę galopem przez starówkę, laptop segregator pełen umów, tojebeczka wielkości worka na ziemniaki. I co i nie mogę otworzyć samochodu. Ani w prawo, ani w lewo. Ani autopilotem ani kluczykiem. No żesz kurna jego mać. Ale nic, po konsultacji z padre Markiem, idę wymienić baterię w kluczyku, bo pewnie dlatego nie działa. Lece przez starówkę z tymi wszystkim manelami, jak wielbłąd. Wymienione, wlokę się z powrotem na parking. Klik, klik i dupa. Dupa, dupa, dupa. No to assistance, w końcu za coś płacę im grubą mamonę. 20 minut czekania na połączenie, po czym jakaś lasia mówi mi, że ja mam tylko OC. No myślałam, że mnie szlag jasny trafi albo zejdę na atak serca. To se zadzwoniłam raz jeszcze i jakiś inny, tym razem wyszkolony ludź, przyjmuje zgłoszenie i mówi, że za chwilę oddzwoni, kiedy ktoś może mi pomóc. I wtedy nie wytrzymałam i mówię mu, że od godziny próbuje wsiąść do swojego samochodu, jest poniedziałek, miałam ciężki weekend i jestem spóźniona do roboty, na dodatek stoję tutaj trzymam laptopa, segregator i torebkę, jednocześnie rozmawiając przez telefon, który za minutę mi się rozładuje, wiatr podwiewa mi spódniczkę i cała ulica ogląda moje pończochy, niech pan mi nie mówi, ze oddzwoni. Nooo i za 5 minut zjawiła się pomoc, mcgajwerowskim sposobem otworzył drzwi i tyle. Wyrok: trzeba naprawić centralny zamek, co z miłą chęcią uczynią w serwisie za odpowiednią opłatą. Szit! A na zakończenie tego wspaniałego dnia zjadłam na obiad zupę pomidorową, której nie lubię. Dobrze, że już za chwilę wtorek, bo jeszcze mogłabym się pociąć gumką myszką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz