Mam niespodziankę, nie wiem, czy słyszeliście, ale jak co roku zima zaskoczyła drogowców. Bo to przecież niezwykle zaskakująca sprawa, że ni z gruszki, ni z pietruszki, ostatniego dnia listopada pada śnieg. No kto by się spodziewał, mimo że wszystkie pogodynki trąbiły o tym, swoimi wymalowanymi ustami, od 3 tygodni. I tak wszystko i wszystkich zasypało i zawiało, samo centrum miasta wygląda, jak zabita dechami wieś na suwalszczyźnie a ja po drapaniu szyb samochodowych kartą bankomatową próbuje dojechać z roboty do domu nie robiąc użytku z OC i/lub AC.
I w tych pięknych okolicznościach przyrody zaczęłam moją przygodę z francuskim. I jedyne, co mogę powiedzieć, to że ładnie brzmi i że poziom jego urody odsłuchowej jest wprost proporcjonalny do jego trudności. Jakoś słabo to widzę, ale czas pokaże. Może mam naturalny dar do frencza.
Ps.Odkrywcza myśl na dziś: spotykanie się z facetem, który nie wie o istnieniu mojego bloga - bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą, która rano służyła, jako skrobaczka do szyb w aucie. I już nie muszę się zastanawiać, czy mogę napisać, że nasza piątkowa impreza zakończyła się śniadaniem o 7 rano. Ani, że jeden z panów przez cały wieczór przekonywał mnie, że jak mojego chłopaka nie ma na imprezie to tak naprawdę nie istnieje, a jak mu niudostępniłam mojej gościnnej kanapy, bo cierpię na monogamię, to puścił focha z przytupem. Generalnie problem kompatybilności moich zeznań life i chwil blogowej szczerości odchodzi w zapomnienie. Się gra, się ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz