23.08.2011

komarom na pożarcie

Wczoraj to był wqrv day. Wszystko mnie doprowadzało do szewskiej pasji: trener i trening, nawierzchnia na korcie, krople wody na rzeczonej nawierzchni, piłka, która odbijała się nie tak, jak powinna, naciąg, który brzmiał nie tak, jak powinien i ogólnie rakieta była nie taka, jak ja bym chciała, ciśnienie wody pod prysznicem też nie było właściwe, jakość butów w nowej buciarni też była znacznie poniżej moich wymagań, podłoga w mieszkaniu była za brudna, a ja zjadłam za dużo czekolady. Co to było? Odpowiedź jest jednoznaczna - PMS!!!!

Dzisiaj było nieco lepiej, konieczność wykonania standardowego roboczego makijażu ujawniła mi braki w mojej kosmetyczce, wiecie lato, natura, zero makijażu i się porobiły braki w zaopatrzeniu. Powoli uzupełniam zapasy (bo w robocie na taką makijażową szczerość, to ja sobie pozwolić nie mogę), ale intensywnie poszukuję różu idealnego. W sumie, to wiem, jaki chciałabym mieć, no ale do WAW po niego nie pojadę, a tylko tam można go zanabyć. Pozostaje mi testowanie zamienników. Poza tym, to Panny K. i M. wybrały się na wieczorny relaxik tenisowy. Tylko zamiast grać, to zajmowały się odpędzaniem dzikich hord żądnych krwi komarzyc. Nalot, chciały nas bestie żywcem z krwi osuszyć. Ostatecznie udało nam się ujść z życiem, ale każda z nas dorobiła się pięknego, okazałego bąbla na czole.

2 komentarze:

  1. Mazur, ja się zaczynam obawiać o Ciebie. Częstotliwość wpisów na blogu pozwala mi podejrzewać, że złe rzeczy się dzieją... Bo im więcej piszesz na blogu, tym...

    OdpowiedzUsuń
  2. eeee jakoś daje radę :) poza tym dzisiaj dostałeś relację life :)

    OdpowiedzUsuń

nakarm nowe rybki