Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? W zasadzie, co było, we Francji się było. I dlatego też taka cisza mako-siewna na blogu zapanowała. Koncentrowałam się na przeżywaniu życia, a nie na pisaniu o życiu. o.
Chciałabym Wam napisać i opisać, jak było, co było, kiedy i z kim. Ale ten tydzień w Angers, to gatunek zjawisk, których nie sposób wyrazić słowami. Można tylko podsumować w krótkich inżynierskich słowach: cudownie! Jestem zauroczona Francją i nawet zastanawiam się nad rewizją mojego emocjonalnego związku z NL na rzecz FR. Aż tak. Bo jak nie polubić miejsca, w którym pod koniec października jest 25 stopni C, świeci słońce, kwitną kwiaty a mimo to jednak czuć, że mamy jesień, jest doskonałe jedzenie, ludzie się mili i ładni, wino leje się od lunchu do pierwszych promieni słońca, miasto jest czyste a towarzystwo doskonałe? Otóż to. Poniżej kilka zdjęć z moich francuskich wojaży.
Jedzonko, czyli to, co tygryski lubią najbardziej
Veni, vidi, vici, zamek w angers zdobyty
ulice i uliczki
praca wre!
czeko, czeko, czzeekkoladaaaaaa, duużo czekolady
Ps. Zapomniałabym, że w angers tapestry było, czyli gobeliny i apokalipsa. U nas dzieci straszą, że przyjdzie pan i je zabierze a tam, to chyba, że mamusia albo tatuś zabiorą Cię na zwiedzanie gobelinów, jak niegrzeczna będziesz. Makabrycznie są zakręceni na punkcie tych swoich dywanów na ścianach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz