11.06.2009

hell update

Zaraz wychodzę ale przed wyjściem mam chwilkę czasu i postanowiłam nadrobić zaległości, słuszna idea, co nie? Moi drodzy przedstawiam Wam pełną relację z mojej nadmorskiej przygody.

Idea wycieczki krajoznawczej w okolice półwyspu helskiego narodziła się dosyć spontanicznie, ba rzekłabym, że zupełnie spontanicznie i to nie w mojej głowie. Nie była to też głowa mojego współlokatora, idea ma swoje źródło w tajemniczym T. Rozmowa była krótka - wtorek, pierwsza w nocy pomysł, środa 9 rano decyzja, 14 jedziemy. Tempo expressowe. Jeszcze w tzw. międzyczasie zdążyliśmy zawieźć laptopa T. do naprawy, spakować się i iść na lekcje dutch. To się nazywa organizacja czasu, ha. W końcu ma się te trzy literki przed nazwiskiem ze specjalności organizacja i zarządzanie, hihihi. Przyznam się, że przez pierwsze kilkanaście minut nie do końca wierzyłam, że to wszystko się dzieje naprawdę, ale wątpliwości szybko mi minęły.

T. zapewnił mi moc atrakcji: podróż przez łąki i lasy, czyli autostrada A1 w oczach nawigacji, kulki mocy w Ikei, shopping afternoon w matarni i jeszcze kilka innych suprajsów. Zrobiliśmy sobie tour de półwysep, zwiedzanie Władysławowa aż wreszcie dotarliśmy na Hel, gdzie zalogowaliśmy się na noc. A zapomniałabym, że udało nam się też przekroczyć granicę państwa Polskiego, przynajmniej tak twierdziła nawigacja, a Emilka mówiła, że mam uważać, żeby mnie za granicę nie wywiózł, hihihi Zalogowani do naprawdę fajnego pensjonatu spędziliśmy wieczór popijając wino made by tajemniczy T. Mieliśmy jeszcze w planach nocną wycieczkę pieszą na plażę ale deszcz skutecznie odwiódł nas od tego pomysłu.

Dnia następnego, świtem koło południa, zwlekliśmy się z łóżka i poszliśmy wreszcie na plażę. Powiem Wam, że jak kiedyś będziecie wybierać się na plaże na Helu, to grubo przemyślcie, czy na pewno jest Wam niezbędne 5 leżaków, hamak, 2 parasole, 5 ręczników, wiatrochron i co tam jeszcze targają ludziska nad morze, bo na Helu czeka Was 20 minutowa przeprawa przez wydmy. I możecie wyglądać, jak karawana, a Wy w roli wielbłądów rzecz jasna. Anyway... warto, szeroka plaża, słoneczko, żyć nie umierać. Nawet udało nam się przeprowadzić wersję demo opalania. Jak już wygonił nas zimny letni deszcz, przetransferowaliśmy się na inną plażę w bliżej nieznanej mi miejscowości, no ale tam to już głowy urywało od wiatru. I pomimo zejścia do pozycji horyzontalnej, długo tam nie zabawiliśmy. Dalej wycieczka objazdowa zawitała znowu do Władysławowa (tam zaprzyjaźniliśmy się z bandą wróbli;-)), na dwa sopockie mola i krajoznawczą trasą dooo domuuu.

To tyle relacji. Czas na komentarz. Było bardzo, bardzo miło i tak... inaczej. Chociaż miałam w zamiarze pisać tam raport i czytać co nie co na zajęcia ze studentami, to szybko porzuciłam tę myśl. Czułam się jakaś taka poza tym wszystkim, poza zajęciami, poza pracą i doktoratem., poza przymusem czegokolwiek. Całkiem fajne uczucie. Szkoda, że musieliśmy wracać do real life, chociaż chyba trochę mi zostało, bo w piątek zapomniałam o zajęciach ze studentami ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

nakarm nowe rybki