Wypełzłam wczoraj na jedzeniowy shopping przed-weekendowy. Niestety jeść coś trzeba, jednak chodzenie do sklepu i przeciskanie się między tłumem ospałych ale agresywnych ludzi niewiadomo-czego-szukających to dla mnie średnia rozrywka, rzekłabym nawet, że żadna. No ale cóż, wypiłam 3 kawy, żeby mieć energię do walki o pożywienie z resztą stada i meliskę, żeby przetrwać bez większych ubytków na psychice i poszłam. Naiwność i medialna propaganda każą mi wierzyć, że warzywa z targowiska są zdrowsze niż te z supermarketu. A Pan/Pani, która je sprzedaje zapewne sam/a, swoimi małymi rączkami je wyhodował/a. Yeah, righ... Pewnym krokiem wchodzę na targowisko i zadaję Panu podchwytliwe pytanie: czym różni się pomidor malinowy od zwykłego. Pan patrzy na mnie z politowaniem i tako oto rzecze: no jak to, malinowy jest droższy! No tak, to wiele tłumaczy, zatem 2 zwykłe poproszę. Ręce mi opadły i na więcej nie miałam siły.
nie wiem, jak daleko zajedziesz na dwóch pomidorach...
OdpowiedzUsuńNo niedaleko, ale na szczscie rodzic włączyli się w progran "Pjacyk" i dożywiają córkę jedyną i pierworodną w jednej osobie. Poza tym kryzys, lato, odchudzać się trzeba ;)
OdpowiedzUsuń