Dzisiaj przeżyłam najgorszy koszmar pracującej części społeczeństwa - poniedziałek w środku tygodnia! I to drugi poniedziałek, po tym właściwym poniedziałku. Wyobrażacie to sobie? Od momentu, w którym usłyszałam budzik i pomyślałam, że to kur.....czaki jakiś niesmaczny żart jest, wiedziałam, że dzień będzie miał swoją wagę gatunkową i żeby przetrwać trzeba się opancerzyć. No czułam się jakby przejechał po mnie walec drogowy albo przebiegło stado słoni. Albo nosorożców. Nic się nie układało w jedną logiczną całość, nic mi nie wychodziło, nic nie mogłam znaleźć, ogólnie wszystko do bani było. Zaczęłam funkcjonować, jak człowiek, ok. 16:00, co jest niezwykle łatwo wytłumaczyć - mój mózg wyniuchał, że za chwilkę do domu pójdzie się zrelaxować.
A w domu... no powiem Wam, że obiad "z wczoraj," to najlepszy z obiadów. Bo gotować nie trzeba. Rach, ciach, chwila moment i łosoś zapiekany w sosie serowym z oliwkami gotowy. No tak, to ja mogę funkcjonować w kuchni :-)
A w domu... no powiem Wam, że obiad "z wczoraj," to najlepszy z obiadów. Bo gotować nie trzeba. Rach, ciach, chwila moment i łosoś zapiekany w sosie serowym z oliwkami gotowy. No tak, to ja mogę funkcjonować w kuchni :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz