21.11.2010

ambaras

Tak sobie siedzę i myślę, że ze mną chyba coś jest nie tak w kwestii relacji damsko-męskich. Bo jak ja chce to on nie, jak on chce, to ja nie. Jak już oboje chcemy na początku, to po kilku spotkaniach ja nie chce. Bo im bardziej samiec przejawia swoje zainteresowanie i dostępność, tym ja szybciej zwiewam. No bo czy to źle, że nie chce rezygnować ze swojego życia? Bo dużo pracuje, bo zabieram robotę do domu, bo mam znajomych i SWOJE własne plany, bo lubię pobyć sama z sobą i własnymi myślami, bo czasem najbardziej na świecie chcę mieć święty podhalański spokój, bo czasem jestem nietowarzyska i nierozmowna, bo czasem lubię sama jeździć samochodem i sama chodzić na spacer??? I wtedy wychodzę na nieczułą zołzę, która to prędzej spotka się z koleżanką z pracy niż z facetem. No sorry, ale doświadczenie uczy, że faceci przychodzą i odchodzą i w związku z tym należy bronić, jak niepodległości siebie. Bo koleś sobie pójdzie mówiąc "sorry, że tak wyszło, ale trudno" a kobieta zostaje z pustką wielkości czarnej dziury, bo przecież dla niego rzuciła wszystko i wszystkich wokół siebie, żeby to jaśnie-pan-hrabia-von-dupersztajn był zadowolony. A on ją zostawia, bo "uwiesiła się na nim, dusi go, brakuje mu przestrzeni i powietrza". Dżizas krajst i tak źle i tak niedobrze. Z moich przemyśleń wyłania się jedna konkluzja - w nosie mam, jak powinno być i co/kto czego ode mnie oczekuje. Najważniejsza jestem JA i moje dobre samopoczucie, więc ja i moje życie to niezależny byt równoległy do życia z facetem, więc sorras panowie - cierpliwości. O.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

nakarm nowe rybki