24.07.2011

new love

Chyba wdałam się w nowy związek, bo odczuwam silny emocjonalny związek z moją piękną rakietą tenisową. W sumie, to pewien nieokreślony pociąg odczuwam też do piłek, kortów i ćwiczeń. Sama myśl o graniu jest dla mnie podniecająca, w sensie podnosi mi adrenalinę. Biegam z tą rakietą po kortach, jak opętana i nic to, że korty daleko, że nie wszystko wychodzi, jak trzeba (a mówiąc dosadniej, niewiele wychodzi tak, jak powinno), że w piłkę trafić ciężko, że backhand i forehand daleki od doskonałości, że ręka boli od odbijania, że skurcze w łydkach łapią w środku nocy, nic to. Mój zapał nie osłabł nic a nic, nawet trochę. Podejrzewałabym nawet, że to jakieś lekkie opętanie, ale Panna M. ma to samo, więc albo opętania są zaraźliwe albo tenis jest po prostu fajny. W sumie, to chyba jednak sport to zdrowie, chociaż kilka postów niżej mocno powątpiewałam, czy to aby nie jest jakaś propagandowa ściema. Mam tylko nadzieję, że mój związek z tenisem zimnym nie będzie, jak związki z mężczyznami. Na początku zauroczenie powodujące silne zniekształcenie obiektywnej rzeczywistości, kiedy wszystko jest och i ach i ech. Później różowy filtr nieco zsuwa się z naszych okularów i okazuje się, że może jednak nie jest aż tak wspaniale, jak nam się, na początku, wydawało. Kolejne dwa kroki są już bardzo niefajne, czyli najpierw obojętność i znudzenie a później, cóż czas na powiedzenie sobie: asta la vista. I w długą. Omijamy korty szerokim łukiem a rakieta i piłki lądują na strychu bądź w piwnicy. Oby z moim tenisowym związkiem sportowo-rekreacyjnym tak nie było. oby to był związek, taki wiecie, dopóki śmierć albo reumatyzm nas nie rozłączą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

nakarm nowe rybki