10.08.2011
desperate housewife
Niesłychane co konieczność pisania doktoratu robi z człowieka. Ja, na ten przykład, jestem już w silnym ciągu przeciw-doktoratowego szaleństwa. Chodzę po całej chałupie i wynajduje sobie zajęcia, przeróżne i jak na moje możliwości dosyć egzotyczne. W ciągu ostatnich dwóch dni ogarnęłam całą chatę, wyprałam wszystko, co leżało w koszu na bieliznę, nawet jeżeli nie mam zamiaru tego używać w ciągu następnego roku, łącznie z praniem maty przy wannie, upiekłam new york cheescake z malinami i placuszki otrębowe z cukinią i pomidorem, baa nawet wzięłam się za przerabianie sukienki, gdzie w normalnych warunkach przyrody przyszycie guzika wywołuje u mnie spory niepokój, przeczytałam jeden rozdział książki doktoratowej i już poczułam potrzebę zrobienia galaretki z malinami. No jest mi teraz absolutnie niezbędna, właśnie w tej chwili. Poza tym, to nawet myję stosy zalegających w zlewie naczyń, a to już nie w kij dmuchał, bo ja zwykle od brudnych naczyń trzymam się na bezpieczną odległość i jeżeli kiedyś będę miała mężona czy innego konkubenta, to albo będziemy mieli zmywarkę albo problem. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo, żeby nie pisać doktoratu, to będę pukała do znajomych z zapytaniem, czy może im coś ugotować, wyprać, posprzątać, wyprasować or sth??? Luuudzie, cuda w tej budzie. Tak sobie myślę, że jeżeli jakiś facet ma w domu lasię, co to ma dwie lewe rączki albo ma też małe rączki do tzw. prac domowych, to trzeba jej dać doktorat do pisania. I wtedy tylko patrzeć, jak zacznie prać, sprzątać, gotować i prasować aż miło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz