8.11.2011

czechosłowacja

Powróciłam z czeskiego zesłania roboczego i do końca listopada nie wybieram się dalej niż 200 km od Torunia. Mowy nie ma. Podróże kształcą, ale bez przesadyzmu. W sumie w pepiczkowie było hmmm... zabawnie. Niewątpliwym plusem był apartament w hotelu ze 2 razy większy niż moje mieszkanie i szampan na śniadanie. Do takich standardów to ja bym się mogła przyzwyczaić. Poza tym, to jak to na delegacjach było dużo jedzenia i picia, small talków, obietnic współpracy, uścisków dłoni, giftów, wymiany wizytówek, jedzenia i picia i znowu jedzenia i picia. Ja powinnam do diety na delegacji dostawać dodatek za pracę w szkodliwych warunkach i kartę na fitness. Absolutnym hitem było 45 minutowe spotkanie, podczas którego sekretarka podała kawę, zimne napoje, wino, ciasto, deskę serów i wędliny. 45 minut! To samo spotkanie było wyjątkowe pod każdym względem, bo ja nie mówię po czesku, dziekan ichniejszgo wydziału nie mówił ani po angielsku ani po polsku. Tośmy se pogadali, że ho ho. Poza tym, to czechy zapamiętam, jako kraj bardzo niepoprawny politycznie - tam wszystko reklamuje się na tzw. "gołą babę". Półnagie panie wyglądają z każdego bilbordu i nieistotne, czy jest to gładź szpachlowa, jeansy czy sok pomarańczowy, goła baba być musi.

I jak już wróciłam, to rzeczywistość musiała brutalnie zdzielić mnie po twarzyczce. W nocy wypier**się o segregator zostawiony, przeze mnie samą, na podłodze, przed zderzeniem z podłogą lotem koszącym przewróciłam stojak z kolczykami, które będę pewnie jeszcze przez miesiąc kompletować. Ale nic, wstaję rano, mamy poniedziałek, plan miałam taki, ze zabiję go uśmiechem i dobrym samopoczuciem. I się tak szczerzę się od samego rana, idę na parking i jedyne, co mogę wydobyć z mojej młodej piersi, to "kur***", znowu jakiś matoł urwał mi lusterko, fuck, fuck, fuck. W ciągu 1,5 roku, to jest 3 urwane mi na parkingu lusterko! Ale nic, taśma izolacyjna w ruch i reperuję, bo jakoś trzeba do roboty dojechać. I co? I mi kawałek plastiku z siłą młotka łamie paznokieć, że aż krew się leje po szybie. Fuuuuuuck! Tyrając w fabryce doszłam do wniosku, że muszę jakoś się odstresować a wiadomo "stay calm and go shopping". To popełzłam do świątyni konsumpcji i zanabyłam sobie nową elektro-zabaweczkę, zaniosłam do domu i co? I etui za małe, karta sim powinna być kartą micro sim, żeby pasowało i ogólnie jakoś tak mało fajerwerków. Ja się spodziewałam cudów na kiju, a tu szara rzeczywistość. Chyba będę musiała to porządnie zapić, dobrze, że umówiłam się ze znajomym laptoko-lekarzem na małe kacobranie w tym tygodniu, to jest nadzieja na reset systemu. Reset, reset, reset, reseeettttt!

Ps. Tekst tygodnia - facet to nie czechosłowacja, nie może się podzielić.

1 komentarz:

  1. Panno K. cóż tu moje oczęta widzą? Laptoko-lekarz? Oj... już nie mogę doczekać się naszej kawki ;)

    OdpowiedzUsuń

nakarm nowe rybki